Niektórzy z nas wiedzą co to oznacza: "oczekiwać na diagnozę". Niektórzy zapewne wiedzą także, co tak naprawdę oznacza oczekiwanie na diagnozę dotyczącą zdrowia dziecka. Ja również już to wiem.
Doczekałam się.
Mogłabym, swoim zwyczajem, napisać kilka rad dotyczących tego jak przetrwać ten czas (w punktach, systematycznie i w sposób uporządkowany, tak jak ro zwykle mam w zwyczaju). Mogłabym, ale nie zrobię tego. Napiszę tylko, jak ja to przetrwałam.
Skróciłam swoją perspektywę planowania czasowego do minimum. Absolutnego minimum. W praktyce wyglądało to tak, że jeśli już ośmielałam się coś planować, to na najbliższą godzinę. Dwie. Najpóźniej do wieczoru.
Takie skracanie perspektywy planowania pomogło zagłuszyć nieustannie i natrętnie pojawiające się pytania: co to będzie?, a co to będzie kiedy okaże się, że...", jak to będzie", "co będę musiała zrobić".
Ignorowałam te pytania. Szybko mówiłam sama sobie: "nie teraz". Z uporem maniaka koncentrowałam się na tym, co jest TU I TERAZ. Na bieżącym zadaniu. Na bieżącej potrzebie. Tylko to okazało się być skuteczne, bronić mnie przed atakami paniki.
Doczekałam się.
Diagnoza jest dla nas pozytywna. Będziemy najprawdopodobniej kontrolować się raz na rok, ale jeśli "stan będzie stabilny", a to coś w mózgu nie będzie zaburzało funkcjonowania dziecka (nie pojawią się zawroty głowy, omdlenia, bóle, itp) - będziemy z tym żyć przez całe życie. Tak jak do tej pory, kiedy czasami nawet udaje się całkowicie o tym zapomnieć.
Moja reakcja na diagnozę. Radość i ulga. A zaraz potem poczucie potwornego zmęczenia psychicznego. Być może dlatego stan zawieszenia przedłużył się nieco, a plany życiowe i dotychczasowej zamierzenia jakoś tak odwlekły się w czasie. Powoli wracam. Pozdrawiam wszystkich rodziców.