Szukaj na tym blogu

czwartek, 28 sierpnia 2014

spotkanie adaptacyjne w przedszkolu


***
Wczoraj miałam szczęście. Z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że moje starsze dziecko chodziło wcześniej do żłobka. Jak duże było to szczęście, miałam okazję się przekonać podczas spotkania adaptacyjnego. 
Spotkanie było krótkie, trwało ogółem może ok 1,5 godziny, brały w nim udział zarówno dzieci jak i rodzice. 
Dzieci, (nie wszystkie, niektóre), były zdezorientowane, zaniepokojone, płaczliwe. Inne odnalazły się bardzo łatwo w zorganizowanych przez Przedszkole zabawach z rodzicami. Mój Przystojniak zareagował w umiarkowanym zainteresowaniem. Padły z jego ust nawet umiarkowane słowa zadowolenia, stwierdził że najbardziej podoba mu się domek (z plastiku, taki do którego można wejść i się w nim bawić) oraz plac zabaw.
Nie obyło się  bez sytuacji kryzysowych. Wszystkie dzieci otrzymywały przy wejściu plakietki z wypisanym imieniem. Jednak kiedy my podeszliśmy do Pani, okazało się, że plakietki z imieniem: "Piotruś" zabrakło. Przeżyłam prawdziwą trwogę na widok miny mojego syna - na szczęście Panie znalazły szybko rozwiązanie. Przyniosły szybko nalepkę z napisanym imieniem i szybko przykleiły mu na bluzie. Szybko zapewniły go że ta naklejka jest wyjątkowa i jako jedyny będzie mógł ją zabrać do domu, bo pozostałe dzieci będą musiały plakietki oddać. Ja dodatkowo zapewniłam go, że ta naklejka jest magiczna, więc z ulgą zauważyłam iż mina na jego buzi zmieniła się z zrozpaczonej, na ostrożnie zaciekawioną.

Cóż, dlaczego miałam szczęście? Otóż potwierdziła się opinia Pań ze Żłobka, że mam baaaardzo wrażliwe dziecko. Piotruś pozornie był zaciekawiony i spokojny. O tym, jak bardzo było to dla niego wydarzenie stresujące świadczy jednak fakt, że w przeciągu 1 godziny wołał "siku" aż 6 razy. Dlatego właśnie boję się 1 września, nie mniej niż on. Z tą różnicą że ja może w sposób nieco bardziej uświadomiony.

Bo posiadanie baaardzo wrażliwego dziecka to duże szczęście i duże kłopoty zarazem. Będąc wrażliwym i delikatnym, będzie zarazem tym którego łatwo zranić. (tak powiedziała nam kiedyś Dyrektora Żłobka, za którym myślę będziemy jednak bardzo tęsknić)

wtorek, 26 sierpnia 2014

moje mniejsze dziecko

Michałek jest "malutki". Jest najmniejszy w naszej rodzinie. Ma 1 rok i 8 miesięcy, wielkie czarne oczy i kręcone blond włosy.
Jest drobniutki, mniejszy o co najmniej głowę od wszystkich rówieśników, z którymi udało mi się go do tej pory skonfrontować. 
Właśnie podchodzi do babci, trzymając swój plastikowy kubeczek w ręku i mówi, swoim charakterystycznym, literującym każdą sylabę sposobem mówienia: "JaJiej Babo". ("nalej - babo").

Patrząc na niego, trudno uwierzyć, że go kiedyś nie było, że nawet nie był w planach, a z jego przyjściem na świat wiązało się tyle wątpliwości. Nie wiem jak to tam w tym Dziale Przydzielania Dzieci w Górze wygląda, ale jakoś tak, patrząc na niego, uporczywie pojawia się myśl, że to ON NAS WYBRAŁ. Przed swoim urodzeniem wybrał nas jako rodzinę a potem uporczywie, powoli wkradał się do naszej podświadomości jako nieśmiała idea DRUGIEGO DZIECKA. Uparł się, a jego upór musiał bardzo silny, myślę że silniejszy nawet od jego głośnego zadania włączenia "Fa" w komputerze (Kaczuszki - takie coś co się czasami tańczy na weselach i innych imprezach okolicznościowych).

I pojawił się. Nie wiem na ile właściwy okaże się jego wybór, i czy kiedyś nie wykrzyczy nam z pretensją, że on się wcale na ten świat nie prosił. Taka hipotetyczna jak na razie wizja wpływa na mnie mobilizująco, nieustannie nakazując szukać sposobów na wychowanie szczęśliwego, świadomego własnej wartości człowieka.